Marcin, 2005-12-20 14:38:38 W domu
Podróż do Polski była długa, ale udało się
i około 20.00 byliśmy w domu. Polska przywitała nas mrozem i śniegiem. Ale to w końcu grudzień i zbliżają się święta, a każdy chce, aby były białe. I właśnie w związku ze zbliżającą się Gwiazdką mamy dla Was świąteczną kartkę. skomentuj
Marcin, 2005-12-16 14:04:40 To juz jest koniec...
297 dni i dzis jest ten ostatni. Pamiatki zakupione, plecaki spakowane, a autobus na lotnisko odjezdza za pol godziny. Szczesliwie udalo sie kupic tanie bilety lotnicze do Polski, a PKP w nowym rozkladzie jazdy umiescilo pociag, ktorym mozemy pojechac do domu bez zbyt dlugiego oczekiwania w Warszawie.
Uczucia mamy mieszane. Z jednej strony wakacje sie koncza, nie bedzie egzotycznych plaz, orientalnego jedzenia, skakania po falach, chodzenia po gorach... Z drugiej cieszymy sie, ze wreszcie bedziemy mogli wykapac w naszej zoltej lazience, czytac gazety, sluchac radia, chodzic do kina, spotykac sie ze znajomymi itp. Pozostana wspomnienia i 20 tysiecy zdjec (trzeba je bedzie teraz przebrac). Na poczatek czekaja nas swieta u rodzicow, a potem trzeba bedzie odnalezc sie w nowej rzeczywistosci - znalezc prace, wprowadzic sie na nowo do mieszkania, odszukac zimowe rzeczy...
Nasza strona oczywiscie nie zniknie. Jak tylko znajdziemy troche czasu, umiescimy na niej galerie ze zdjeciami oraz informacje praktyczne, ktore moga przydac sie tym, ktorzy pojda w nasze slady.
Do uslyszenia juz z Polski! komentarze (2)
Marcin, 2005-12-15 07:27:31 Wakacje w tropikach
W Bangkoku zatrzymalismy sie glownie z powodow organizacyjnych. Chcielismy zostawic tam czesc bagazu, by ostatni etap
podrozy odbyc z mniejszym obciazeniem. Zamieszkalismy w dzielnicy Banglampu. Cala okolica zyje z turystow: na kazdym rogu sa
hotele, sklepy z pamiatkami, knajpki, agencje turystyczne itp.
W naszym przewodniku mapa Bangkoku byla niewyrazna, wiec pierwszego dnia poszlismy do informacji turystycznej po plan miasta.
Przy okazji chcielismy dowiedziec sie, jak dojechac do Chumpon. Pracownik biura zaskoczyl nas wiadomoscia, ze na poludniu
Tajlandii leje i jest powodz. Zmartwilo nas to, bo koncowke naszej wyprawy chcielismy przeznaczyc na wylegiwanie sie na
plazy i nurkowanie (Gosia chciala zrobic kurs). Pognalismy wiec do kafejki internetowej i sprawdzilismy prognoze pogody na
grudzien. Na obydwu wybrzezach zapowiadano deszcze. Mimo wszystko postanowilismy jechac.
Pobyt w Bangkoku dzielilismy miedzy poszukiwania oferty kursu nurkowego, a zwiedzanie miasta. Na poczatek pojechalismy do
dzielnicy handlowej. Po tym, co widzielismy w Chinach nie zaszokowala nas ona, ale nadal robila wrazenie - potezne
domy handlowe co 10 metrow, wielopasmowe ulice i wiadukty kolejki miejskiej. Z tym bogactwem kontrastowala mala liczba
klientow, ale moze winna byla temu przedpoludniowa pora.
Zupelnie inaczej bylo w dzielnicy chinskiej zamienionej we wielki bazar. Czasem nie bylo wiadomo, czy idzie sie ulica,
czy jest sie w hali targowej. Stragany byly poustawiane tak gesto, ze przechodniom trudno bylo sie poruszach i robily sie
korki.
Po trzech dniach pobytu w stolicy Tajlandii i znalezieniu odpowiedniego kursu ruszylismy na poludnie. Naszym celem byla Ko
Tao - wyspa, ktora - jak to okreslil uczestnik internetowego forum - sprzedala dusze PADI (organizacji nurkowej).
Jednak zanim dotarlismy w to urocze miejsce, musielismy przezyc podroz promem po wzburzonym morzu. Naszym zoladkom rejs
niezbyt sie podobal i foliowe worki rozdane przez zaloge przydaly sie (podobnie jak trzem czwartym pasazerow).
Na szczescie przez reszte pobytu na wyspie pogoda dopisywala - w ciagu dnia raczej swiecilo slonce, a padalo czasem w nocy.
Gosia wiekszosc czasu spedzila na kursie, a ja zwiedzalem wyspe i plywalem w morzu. Szkolenie bylo intensywne (w dwa dni
trzeba bylo opanowac dwustukilkudziesieciostronicowa ksiazke), ale zakonczylo sie sukcesem.
Ja przekonalem sie, ze Ko Tao wcale nie jest rajem, jak przedstawiaja to broszury turystyczne. Sama wyspa jest ladna, a
osrodki wczasowe zadbane, ale wewnatrz ladu i na wielu plazach lezy sporo smieci, a niektore drogi sa w kiepskim
stanie. Ja tez mialem nurkowac na Ko Tao, ale widocznosc w wodzie byla slaba, wiec postanowilismy odlozyc je do pobytu na
zachodnim wybrzezu. Na staly lad wrocilismy nocnym statkiem wiozacym ladunek zuzytych plastikowych butelek. Okret sunal
powoli po spokojnym morzu, a my spalismy na matach rozlozonych na pokladzie.
Kolejnym przystankiem byla Songkhla. Chcielismy odwiedzic pobliski rezerwat ptakow, ale pogoda byla kiepska. Aktywna czesc
pobytu w tym miescie ograniczylismy wiec do spacerow po plazy oraz odwiedzenia pomnika kota i szczura, ktore zgodnie z
legenda daly poczatek dwom pobliskim wyspom. Przez caly czas szukalismy tez miejsca do nurkowania. Przegladalismy przewodnik
i Internet. Ceny podwodnych eskapad byly wysokie, ale w koncu zdecydowalismy sie, ze wracajac do Bangkoku, zatrzymamy sie na
Phuket.
Poki co pojechalismy jednak do morskiego parku Tarutao poogladac zolwie, ktore w tym czasie mialy tam skladac jajka.
Jednak kupujac bilet na prom, dowiedzielismy sie, ze niedaleko jednej z wysp nalezacych do parku tez mozna nurkowac.
Zrobilismy szybka kalkulacje i poplynelismy na Ko Lipe, a zolwie musialy poczekac kilka dni.
Wyspa okazala sie malenka, dosc mocno rozwinieta turystycznie, ale nie pozbawiona uroku. Zawdzieczala go temu, ze miejscowi i
turysci zyli na wyspie obok siebie. Cyganie morscy, wyplywajac na polowy, przechodzili obok plazowiczow, a sciezka na
druga strone wyspy biegla przez srodek wioski. Nie bez wplywu na atmosfere panujaca na wyspie bylo to, ze sezon dopiero sie
zaczynal i turystow bylo niewielu.
Pierwszego popoludnia, po rozbiciu namiotu na plazy, zabralismy maski i wskoczylismy do wody, ktora roila sie od ryb.
Jedna z pierwszych, ktore zobaczylismy, byl Nemo, czyli blazenek, wygladajacy jak wyjety z kreskowki. Drugiego dnia, juz
podczas nurkowania, widzielismy tez Idola (przywodce akwarium w gabinecie dentystycznym). Oprocz nich zaobserwowalismy tez
plaszczke, murene, skrzydlice, rybe papuzia i wiele innych morskich stworzen.
Z podwodnej wyprawy wrocilismy zachwyceni i postanowilismy przedluzyc pobyt na Ko Lipe o jeden dzien, ktory przeznaczylismy
na nurkowanie z maska. Bylo ono latwe i przyjemne, bo rafa zaczynala sie kilka metrow od brzegu, a rybek nie bylo
wcale duzo mniej, niz podczas eskapady z poprzedniego dnia.
Ko Lipe opuszczalismy z zalem, ale zolwie na Tarutao czekaly. Jakiez bylo nasze rozczarowanie, gdy pani z recepcji z
rozbrajajaca szczeroscia poinformowala nas, ze gady te mozna zobaczyc tylko w lutym.
Prawie cztery dni, ktore spedzilismy na wyspie nie okazaly sie jednak stracone. Wrecz przeciwnie - bylo bardzo milo i
wreszcie mielismy typowe wakacje na tropikalnej wyspie. Nasz namiot stal na ocienionym skraju plazy, a zamiast zolwi
podgladalismy kraby, usilujace sie w nocy dostac do naszego "domku".
Czas plynal leniwie. Odbylismy jedna wycieczke na punkt widokowy (20 minut w jedna strone) i druga na plaze, na ktorej zolwie
skladaja jajka (rzeczywiscie ich nie bylo). Poza tym zajmowalismy sie gotowaniem posilkow (miejscowy makaron + polskie sosy
jeszcze z wyprawy na Muztagate), skakaniem przez fale i suszeniem sie na sloncu.
Po czterech dniach wczasowania ruszylismy w droge powrotna do Bangkoku. skomentuj
Wiecej relacji w archiwum. | Archiwum grudzień 2005 (3) listopad 2005 (5) październik 2005 (2) wrzesień 2005 (5) sierpień 2005 (2) lipiec 2005 (2) czerwiec 2005 (3) maj 2005 (6) kwiecień 2005 (4) marzec 2005 (6) luty 2005 (8) styczeń 2005 (4)
|