WYPRAWA.netwersja polska
Aktualności
-----
Galeria

Informacje

Trasa

Sponsorzy

Nasze

O

Kontakt


Olympus Mons Projekt "Wrocław na szczytach świata", który stawia sobie za cel zdobycie Korony Ziemi. Wiele informacji praktycznych, opisy i zdjęcia z wypraw w różne góry naszego globu.
Marcin, 2005-03-30 20:50:02
Solanki Uyunii
San Pedro jest punktem wypadowym dla jednej z najwiekszych atrakcji poludniowoamerykanskich, ktora znajduje sie juz po drugiej stronie granicy, czyli w Boliwii. Salar de Uyuni to wielka solna pustynia (ok. 10 tys. m kw) - czesciowo sucha, w czesci pokryta woda. Warstwa soli w najglebszym miejscu siega 7 m.

Trzydniowa wycieczka zaczyna sie jednak od odwiedzenia innych miejsc. Pierwszym sa cieple zrodla, w ktorych mozna sie wykapac (o ile ktos nie zapomni zostawic stroju w plecaku znajdujacym sie na dachu dzipa). Woda byla ciepla (ok. 30 stopni) i 15-minutowe wylegiwanie sie w niej dobrze mi zrobilo, tym bardziej, ze przed wyjazdem nie moglismy wziac prysznica.

Dalszy etap podrozy rowniez byl "wodny" - gejzery. Niedaleko San Pedro sa takie, ktore wystrzeliwuja wode na wysokosc kilku metrow. Te, ktore my odwiedzilismy, mialy forme bulgoczaco-blotnista. Na powierzchni kilkuset metrow kwadratowych znajduje sie pelno malych kolorowych kraterow. Wokol nich sa wykwity siarki i innych mineralow, a unoszaca sie wokol para wodna nadaje temu miejscu niesamowity klimat. Gejzery bardzo nam sie podobaly i przez godzine zrobilismy ok. stu zdjec.

Na koniec odwiedzilismy Lagune Colorado. Bylo to kolorowe jezioro nakrapiane rozowymi flamingami. W tym miejscu mielismy nocowac. Cieszylismy sie wiec, ze bedziemy mieli duzo czasu na fotografowanie ptakow. Niestety, nasz kierowca zaproponowal zmiane trasy na nastepny dzien, co wymagalo nocowania w miejscu oddalonym o dwie godziny jazdy. Wspolpasazerowie naszego dzipa poczatkowo nie chcieli zadnych zmian. Jednak, gdy dowiedzieli sie, ze w tym drugim miejscu jest ubikacja ze spluczka, zdecydowali bez wahania. Mielismy wiec tylko 15 minut na fotografowanie rozowych ptakow.

Kolejny dzien rozpoczelismy od wizyty w wawozie, w ktorym znajdowaly sie rysunki i domy Indian. Mieszkali tam oni kilkaset lat temu. Podobno byli bardzo mali (120 cm) i ich domy tez byly mikroskopijne. Na rysunkach byly postacie, ktore przypominaly bardziej obcych niz ludzi (na glowach mieli czulki), ale nasz kierowca wytlumaczyl, ze to ich kapelusze. Po prezentacji atrakcji byl czas wolny. My spedzilismy go biegajac po kanionie, wdrapujac sie na skalki i odkrywajac kolejne domostwa, a reszta zalogi znudzona siedziala w samochodzie.

Teren, przez ktory jechalismy, obfitowal w rozne dziwne formy skalne, i kilka razy zatrzymywalismy sie przy nich. Wygladaly naprawde niesamowice, przybierajac najrozniejsze ksztalty. Gosia byla szczegolnie zadowolona, bo udawalo jej sie latwo wdrapywac na skaly. My z checia spedzilibysmy tam caly dzien (a ze sprzetem wspinaczkowym to i tydzien lub dwa).

Po obiedzie pomknelismy w kierunku miejsca, gdzie mielismy spedzic noc. Po drodze mijalismy dziesiatki lam pasacych sie na gorskich lakach. Byly plochliwe i gdy podchodzilismy do nich, aby nas opluly, po prostu uciekaly. Gosia jeszcze w Polsce zrobila postanowienie, ze nie wraca, jesli jakas lama jej nie opluje. Na razie wiec zostajemy.

Nocleg byl na skraju solanek, ktore mielismy odwiedzic nastepnego dnia. Na nas najwieksze wrazenie zrobily setki poteznych kaktusow porastajacych skalisty i stromy brzeg. Zaraz po przyjezdzie rzucilismy plecaki i pobieglismy fotografowac je w ostatnich promieniach slonca.

Dzien rozpoczelismy obserwacja i fotografowaniem wschodu slonca. Po sniadaniu ruszylismy na olbrzymie solne przestrzenie. Poczatkowo jechalismy grobla usypana na brudnej soli. Potem zjechalismy jednak z niej - wprost do wody, pokrywajacej kilkudziesieciocentymetrowa warstwa biale dno. Pedzilismy w kierunku wyspy Pescado, a slona woda rozpryskiwala sie pod kolami, pokrywajac samochod cienka warstwa soli.

Isla Pescado jest mala, ale malownicza. Wznosi sie kilkadziesiat metrow ponad powierzchnie solanki, ktora powstala z morza. Swiadcza o tym chocby skamieniale korale, ktore mozna znalezc na wyspie. Jest tam tez mnostwo kaktusow, z ktorych najstarszy ma 1203 lata! Godzina, ktora mielismy na wloczenie sie po tym wspanialym miejscu, minela nam bardzo szybko. Znowu jako ostatni wsiadalismy do samochodu.

Na koniec czekala nas dwugodzinna jazda w kierunku Uyuni. Po drodze kilka razy zatrzymywalismy sie - m.in. przy hotelu zrobionym z soli i w miejscu, w ktorym poczulismy, ze jestesmy na pustyni. Jak okiem siegnac rozciagala sie biala powierzchnia, a slonce palilo niemilosiernie. Ok. godziny 15 dotarlismy do Uyuni - naszego pierwszego miasta w Boliwii. Od razu nam sie spodobalo, ale to juz temat na kolejna relacje.


skomentuj


Marcin, 2005-03-25 18:30:14
Atacama
Ostatnia chilijska atrakcja byla Pustynia Atacama. Wycieczki na nia sa organizowane z San Pedro de Atacama. Miasteczko jest bardzo male (3000 mieszkancow), ale malownicze - bardziej przypomina meksykankie wioski, jakie znamy z westernow. Glowna ulica to ciag knajp i biur podrozy. Centrum San Pedro to ladny plac z ciekawym 17-wiecznym kosciolem (jego dach jest zrobiony z kaktusowych desek).

Samodzielne zwiedzanie pustynnych atrakcji jest mozliwe, ale trudne. Zdecydowalismy sie wiec na wykupienie wycieczki, tym bardziej, ze nie byla droga. Na poczatku pojechalismy do punktu widokowego. Pustynia nie przypominala Sahary - jest skalno-piaskowa o burej barwie.

Stara droga Calama - San Pendro udalismy sie do kanionu. Po polgodzinnym spacerze doszlismy do sporej wydmy, z ktorej organizowane byly zjazdy na snowbordzie (a w zasadzie sandbordzie). Niestety, skorzystanie z tej atrakcji wymaga wykupienia osobnej wycieczki.

Ostatnim punktem programu byla Valle de la Luna. Jest to kamienista dolina z dziwnymi formacjami skalnymi. Jej zwiedzanie wymaga wykupienia biletow. Dla turystow jest przygotowana sciezka, ktora wiedzie miedzy fantastycznie uformowanymi skalami. Wycieczka konczy sie o zachodznie slonca. Najlepszym punktem do jego obserwacji jest olbrzymia wydma. Gdy zrobilo sie ciemno, dziesiatki turystow wladowaly sie do minibusow i wrocily do miasteczka.

P.S.
Zyczymy wszystkim smacznego jajka i mokrego Dyngusa.


skomentuj


Marcin, 2005-03-18 21:57:53
Kierunek: Boliwia
Czas przeznaczony na Argentyne powoli sie konczy. Jedziemy wiec na polnoc. Bezposrednio z El Calafate to bardzo trudne, a przynajmniej drogie. Wrocilismy wiec do Rio Gallegos. Na poczatku chcielismy jechac dalej autostopem, ale po przenanalizowaniu cen biletow zmienilismy zdanie. Niestety, okazalo sie, ze pierwsze wolne miejsca do Bariloche sa na za 3 dni. Wloczylismy sie wiec przez ten czas po wietrzynym i juz jesiennym miasteczku.

Bariloche to turystyczne miejsce polozone wsrod gor i przepieknych jezior. My jednak chcielismy jechac dalej. Zatrzymalismy sie w nim na jeden dzien - glownie za namowa Gosi, ktora kiedys podsluchala w autobusie rozmowe dwoch turystow o wielkim sklepie z czekolkadami i lodami. Okazalo sie, ze podobnych sklepow bylo wiecej. Wybor w nich byl wielki i trudno bylo sie zdecydowac. W koncu udalo nam sie wybrac kilka slodkosci. Rzeczywiscie - byly przepyszne. Nastepnego dnia pozegnalismy Argentyne.

Pierwszym miejscem w Chile, do ktorego dojechalismy, bylo Osorno. Zjawilismy sie tam kolo poludnia i kupilismy bilety na wieczorny autobus do Santiago. Mielismy wiec kilka godzin na zwiedzenie miasteczka.

W stolicy Chile zatrzymalismy sie glownie po to, by uzyskac wizy ekwadorskie. Wczesniej przeczytalismy w Internecie, ze kosztuja 60 USD, wiec mielismy watpliwosci, czy jechac do tego kraju. Postanowilismy jednak sprawdzic - moze tu nie pobieraja tej oplaty? Ku naszemu zdziwieniu i radosci okazalo sie, ze wiz juz nie ma! Obowiazywaly tylko przez dwa miesiace.

Nie mielismy wiec powodu, by zostawac w Santiago dluzej. Tym bardziej, ze cena noclegu byla zabojcza dla naszego budzetu (mimo, ze wybralismy prawdopodobnie najtanszy pokoj). Stolica Chile spodobala nam sie bardziej niz Buenos Aires. Nasza uwage przykuwala mlodziez. Chlopcy i dziewczyny pomalowani farbami i w podartych ubraniach zebrali w calym miescie. Nie wiedzielismy o co chodzi. W koncu jeden chlopak wytlumaczyl nam, ze to rodzaj otrzesin dla studentow pierwszego roku. Maja zadanie uzbierac w ten sposob na podreczniki.

Z Santiago pojechalismy do Valparaiso - portowego miasta lezacego niedalego stolicy. Valparaiso jest bardzo malownicze. Lezy na 42 wzgorzach otaczajacych port. Od razu zauwazylismy olbrzymia liczbe autobusow. Jest ich tak wiele prawdopodobnie z tego powodu, ze mieszkancy miasta nie maja zbytnio ochoty chodzic po stromych uliczkach. Moga oni tez kozystac z 15 specjalnych wind (przypominajacych bardziej kolejki) rozsianych miedzy wzgorzami.

W planach mamy jeszcze jedna atrakcje w Chile, a potem jedziemy do Boliwii.


skomentuj


Marcin, 2005-03-11 20:59:41
Perito Moreno
Pobyt w poludniowej Patagonii to czas wycieczek do parkow. Po Tores del Paine odwiedzilismy kolejny cud natury - lodowiec Perito Moreno. Dojazd do niego jest latwy, bo dwa razy dziennie z El calfate kursuje tam autobus. Postanowilismy pojechac tam na dluzej - rannym kursem, spedzic tam caly dzien, przespac sie i wrocic wieczorem. W planach mielismy wycieczke na lodowiec - wiedzielismy, ze robione sa male trekingi.

Dosc szybko okazalo sie, ze po pierwsze spac mozna tylko na kempingu oddalonym o 7 km, a po drugie chodzenie po lodowcu jest praktycznie niemozliwe. Trzeba wykupic wycieczke, a poznej na mapie w miejscie zobaczylismy, ze treking zaczyna sie po drugiej stronie jeziora.

Caly dzien spedzilismy wiec na kontemlowaniu lodowego potwora. Wbrew pozorom lodowiec nie jest nieruchomy. Co jakis czas odrywaja sie od niego mniesze lub wieksze kawalki i wpadaja z hukiem do wody. Poniewaz czolo lodowca ma wysokosc 60 matrow, niektore "male" kawalki mialy wielkosc dwupietrowego bloku. A halas robily niczym armata.

Wieczorem, gdy przyjechal autobus, nie tylko udalo nam sie zalapac na podroz powrotna, ale spotkalismy rodakow - calkiem sporo, bo az czworo w dwoch grupach. Jedna stanowila para z dzieckiem, a druga chlopak. Biorac pod uwage, ze prawie wcale nie spotykamy tu Polakow, bylo to duze zaskoczenie.

W Calafate skorzystalismy z pralni i wypralismy po pol plecaka. Miasto jest bardzo tustyczne, ale w sumie jest tylko baza wypadowa do parku Los Glaciares. Jedyna atrakcja to Lagune Nimez. Mimo ze jest mocno reklamowana, byla zamknieta i niezbyt ciekawa. Przeskoczylismy jednak przez brame i powylegiwalismy sie w otoczeniu ptakow.

P.S.
Niektorzy pisza cos o cieplych krajach, w ktorych niby przebywamy. Informujemy wiec, ze jest tu jesien. Wieje silny wiatr i czesto jest pochmurno. M.in. dlatego udajemy sie na polnoc, gdzie jest znacznie cieplej i przyjemniej.


skomentuj


Marcin, 2005-03-09 16:56:11
Torres del Paine
Celem tego etapu wyprawy byl park Torres del Paine. Slynie on z ogromnych granitowych wiez. Autobusy do parku odjezdzaja z Puerto Natales. Zdziwilismy sie, bo pierwszy raz podczas tego wyjazdu spotkalismy naganiaczy (czyli osoby zachecajace do zamieszkania w konkretnym hotelu). Kemping z przewodnika okazal sie drogi i choc zwykle naganiaczy zbywamy krotkim "nie, dziekuje", tym razem skorzystalismy z jednej oferty. Hotel okazal sie mily.

Przezylismy tez szok cenowy. O ile ceny w Argentynie sa podobne do polskich, o tyle w Chile jest zdecydowanie drozej (1,5 do 2 razy). W miasteczku nie zabawilismy wiec dlugo. Na drugi dzien kupilismy potrzebne jedzenie i bilet na autobus, ktorym pojechalismy do parku. Razem z nami wiekszosc mieszkancow schroniska.

Dojezdzajac do parku moglismy przekonac sie, jak wyglada dogasajacy pozar, o ktorym mowily nam osoby wracajace z Torres del Paine. Zastanawialismy sie tez, z ktorej strony zaczac nasz 5-dniowy trekking, bo podobno czesc parku byla zamknieta z powodu walki z ogniem. W koncu wysiedlismy blisko pogorzeliska. Podobnie zrobil jeden Wloch. Reszta - w wiekszosci Izraelczycy - pojechala dalej.

Glowny punktem wycieczki bylo ogladanie wiez o wschodzie slonca. O malo sie na niego nie spoznilismy, ale udalo sie. Co prawda bylo odrobine chmur i szczyty nie byly takie czerwone, jak na pocztowkach, ale i tak wygladaly niesamowicie. Odbebniwszy najwazniejszy punkt programu, wedrowalismy, wybierajac na noclegi darmowe kempingi. W parku oprocz granitowych szczytow sa lasy, mniejsze gory, lodowce i piekne jeziora. Jest wiec co ogladac.

Torres del Paine slynie ze zlej pogody, ale nam na szczescie dopisala. Tylko ostatniego dnia padalo i wialo, ale wtedy mielismy do przejscia tylko 7 km po plaskim. Przez caly czas spotykalismy tych samych ludzi - znajomych ze schroniska i roznych autobusow. Jedni szli podobnie jak my, a drudzy z przeciwnej strony.

Wrocilismy do tego samego hostelu. Kupilismy bilety do El Calafate i z ulga wyruszylismy do przyjazniejszej cenowo Argentyny.


skomentuj


Marcin, 2005-03-05 23:10:28
Fin del Mundo
Koniec swiata okazal sie calkiem cywilizowany. Glowna ulica Ushuaii wyglada jak Krupowki - pamiatki i knajpy. Choc jak sie odeszlo dalej, miasto wyglada przecietnie.

Pierwszy dzien poswiecilismy na zwiedzienie miasteczka, a drugiego pojechalismy do parku. Wiekszosc osob jedzie na jednodniowa wycieczke, ale my postanowilismy spedzic tam wiecej czasu. Dla turystow otwarty jest maly fragment parku, ale na szczescie bardzo malowniczy. Wyznaczone sa miejsca kampingowe i sciezki spacerowe.

Przez trzy dni mieszkalismy na bezplatnym kempingu i chodzilismy na krotkie wycieczki. Niedaleko naszego namiotu mieszkala rodzina gesi i codziennie pasla sie. Jedno z rodzicow stalo na wzgorku i obserwowalo, co sie dzieje, a reszta (drugie z dwojka mlodych) zajadalo rozne roslinki. Co jakis czas wartownik szedl poskubac trawy, a druga dorosla ges rozpoczynala obserwacje.

W parku najlatwiej bylo zauwazyc kroliki. Prawdopodobnie byly to zdziczale kroliki domowe, bo oprocz szarych widzielismy czarne i laciate. Wszedzie bylo ich pelno i prawie wcale sie nie baly.

Ostatniego dnia poszlismy na niewielki szczyt (970 m.) o nazwie Guanako. Byl stamtad niesamowity widok na cala okolice. Doszlismy tez do konca drogi, ktora jechalismy z Buenos Aires (ponad 3000 km). Dalej byl juz tylko kanal Beagle.

Po powrocie do Ushuaii kupilismy bilety do Puerto Natales w Chile i wyruszylismy do kolejnego parku (Torres del Paine).


skomentuj


Wiecej relacji w archiwum.

Archiwum

grudzień 2005 (3)
listopad 2005 (5)
październik 2005 (2)
wrzesień 2005 (5)
sierpień 2005 (2)
lipiec 2005 (2)
czerwiec 2005 (3)
maj 2005 (6)
kwiecień 2005 (4)
marzec 2005 (6)
luty 2005 (8)
styczeń 2005 (4)