Marcin, 2005-07-26 14:42:52
Kirgistan
Scena 1. Biszkek, oszski bazar
Przeciskamy sie miedzy kupujacymi. Nagle droge zachodzi mi stary Kirgiz. Jest ubrany
tradycyjnie i lekko pijany. Wyciaga do mnie spracowana dlon. Podaje mu moja, dziadek nia
potrzasa i zaczyna cos mamrotac. Skupiam sie na jego slowach, ale nie moge nic zrozumiec.
- Nie panimaju - mowie, ale w koncu mam:
- Alpinist?
- Da, alpinist - Kirgiz przyciaga mnie lekko do siebie.
- Alpinist, samyj sprawiedliwyj czjelowiek! Prirodu lubit!
To powiedziawszy, stary czlowiek... caluje moja dlon. Zazenowany potrzasam jego prawica i mowie
- Spasiba. Spasiba, budzcie zdarowy.
Scena 2. Biszkek, park
Siedzimy na lawce, by dac wypoczac mojemu kolanu. W naszym kierunku zaczyna isc dwoch ludzi:
Kirgiz i Rosjanin, obaj w stanie swiadczacym o systematycznym i powaznym naduzywaniu alkoholu.
Kigriz zostaje, a Rosjanin podchodzi do nas. Widac, ze ostatnio wypita flaszka jeszcze krazy w
jego zylach.
- Dajtie dwa somy - prosi.
Postanawiam zrobic unik i odpowiadam po polsku
- Nie rozumiem cie.
Chyba do niego nie dotarlo, ze rozmawia z inostrancem, bo ponawia pytanie, pokazujac
dwa na palcach. Moja odpowiedz jest taka sama.
Widac, ze wreszcie pojal. Na zapuchnietej twarzy maluje sie zawod i walka z problemem, ktory
po chwili wolno artykuluje:
- Nu, kak abjasnic...
Drapie sie w glowe i wyciaga ciezka artylerie:
- One, two som! Money!
Widze, ze tak sie nie wykpie, wiec krece glowa i mowie:
- Niet.
Moj rozmowca probuje ostatni raz:
- Nicht?
Kirgiskie miasta sa smutne. W wiekszych dominuja bloki z wielkiej plyty i monumentalne
socrealistyczne gmaszyska. Srednie strasza wszechobecnym kurzem, osypujacymi sie tynkami i
popekanymi ulicami. Wreszcie najmniejsze to pordzewiala blacha falista pokrywajaca dachy.
Weseli sa za to ludzie. Gdy w autobusie zagadnal mnie 30-letni Kirgiz i spytal, jak jest u
nas, zawahalem sie. Podpowiedzial mi:
- Normalna?
- Da - odparlem.
- Normalna, kak u nas - potwierdzil ze smiechem, choc przeciez normalnosc kirgiska
jest smutniejsza od polskiej. Sowieci pozbawili ten kraj wlasnej kultury i tradycyjnego sposobu
zycia, dajac w zamian wodke.
Bez watpienia piekna jest tu przyroda. Gory (najwyzsze siegaja 7500 m n.p.m.) dominuja w
tutejszym krajobrazie. Osniezone czterotysieczne szczyty widac z kazdego miejsca Biszkeku. Z
drugiej strony jakie perspektywy we wspolczesnym swiecie ma kraj, ktorego 95% powierzchni
zajmuja gory, z czego wiekszosci wysokie.
W Kirgistanie nudzimy sie. W stolicy unieruchomil nas upal (36 stopni). W Narynie ze wzgledu
na polozenie (2000 m n.p.m.) jest troche chlodniej. Co z tego, skoro w miescie prawie nic nie
ma, a rekonwalescencja mojego kolana nie pozwala nam wybrac sie w pobliskie gory. Dzis
odwiedzilismy chyba jedyna atrakcje tego miasteczka - meczet wybudowany 10 lat temu przez
darczyncow z Arabii Saudyjskiej. Na szczescie jutro przyjezdza reszta zalogi i pojutrze ruszamy
do Chin - najpierw do Kaszgaru, a potem pod Muztagate.
skomentuj
Marcin, 2005-07-17 13:46:42
Wreszcie wyruszamy!
Planując naszą podróż, chcieliśmy, żeby letnia przerwa była jak najkrótsza. Wszystko sprzysięgło się jednak przeciwko nam.
Najpierw okazało się, że wyrobienia paszportu nie da się przyspieszyć i musimy na niego czekać pełne 3 tygodnie. Liczyliśmy, że może paszport będzie odrobinę wcześniej, ale dostaliśmy go dzień po terminie. Tego samego dnia wsadziliśmy go w kopertę i wysłaliśmy do Witka, który miał zanieść paszporty do ambadady chińskiej. Przewidywany czas oczekiwania - od 3 dni do tygodnia. I znowu okazało się, że poczekamy maksymalny okres.
Paszport był w drodze do Warszawy, a my zaczynaliśmy organizować podróż do Biszkeku. Szybko wyszło na jaw, że najtańsza wersja (pociąg przez Moskwę, Kazachstan do Biszkeku) jest dla nas niedostępna. Aby otrzymać wizę rosyjską, trzeba miec bilety wyjazdowe z Rosji. Ĺ?eby je kupić w Brześciu, niezbędna jeset wiza. Na moją uwagę, że w Polsce te bilety są droższe, pracownik konsulatu odpowiedział, że to mój problem. Potem sprawdziłem, że w naszym kraju nie da sie ich kupić.
Zarezerwowaliśmy więc i kupiliśmy bilety lotnicze z Moskwy. W całym tym zamieszaniu wybraliśmy 20 lipca. Szybko się okazało, że możemy nie zdążyć wyrobić wiz wietnamskich. Pozostawało staranie się o nie w Chinach (10 dni oczekiwania). Przeliczyliśmy wszystko jeszcze raz i wyszło, że jeśli wietnamczycy dadzą nam wizę z dnia na dzień, może nam się udać. Pojechałem więc do Warszawy, odebrałem paszporty z ambasady chińskiej i zaniosłem do wietnamskiej. Co prawda kobieta, której tłumaczyłem, dlaczego chcę wizy szybko, nie rozumiała ani po polsku ani po angielsku, ale następnego dnia wizy na mnie czekały.
Pozostały wizy rosyjskie. W konsulacie - istny "sajgon". Rosjanie robili wielkie problemy wszystkim po kolei, włączając własnych obywateli. Doszło do tego, że pracownik ambasady żądał od Gosi zaświadczenia, iż nie potrzebujemy wiz kirgizkich i chciał wystawić nam wizy na przejazd Rosja-Wietnam. Wszyscy w konsulacie parsknęli śmiechem, gdy Gosia przypomniała mu, że te dwa kraje nie sąsiadują ze sobą.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Mamy wizy, bilety i wyruszamy dziś wieczorem. Pociągiem do Moskwy, samolotem do Kirgistanu i samochodem do Chin. Trzy tygodnie zajmie nam wspinaczka na Muztagatę. Potem przez całe Chiny pociągiem jedziemy do Wietnamu. Następnie odwiedzimy Kambodże, Laos i Tajlandię. Powrót jest jeszcze wielką niewiadomą - możemy wybrać pociąg lub samolot, ale kupienie tanich biletów przed Ĺšwiętami może być trudne.
P.S.
Zważyliśmy nasze plecaki. Gosi ma 30 kg, mój 34. :)
skomentuj
Wiecej relacji w