WYPRAWA.netwersja polska
Aktualności
-----
Galeria

Informacje

Trasa

Sponsorzy

Nasze

O

Kontakt


Olympus Mons Projekt "Wrocław na szczytach świata", który stawia sobie za cel zdobycie Korony Ziemi. Wiele informacji praktycznych, opisy i zdjęcia z wypraw w różne góry naszego globu.
Marcin, 2005-04-30 02:59:28
Do zrodel Amazonki
Wyprawe do zrodla Amazonki, rozpoczelismy z Arequipy. Stamtad pojechalismy autobusem do Chivay (miasta-bramy do Kanionu Colca), potem minibusem do malej wioski Tuti, gdzie rozpoczelismy marsz.

O trasie mielismy bardzo malo informacji. W Internecie znalezlismy krotki opis wycieczek organizowanych przez agencje. Znalismy tylko nazwy miejsc kempingow, ale na szczescie byly one na naszej mapie (poczatek i koniec byly na arkuszu, ktorego nie kupilismy). Ich wspolrzedne skopiowalismy do GPS-u. Musielismy tylko znalezc wlasciwa sciezke. Na poczatku pokierowali nas miejscowi i dosc szybko trafilismy na wyrazny szlak.

Za Tuti zaprowadzil nas on do opuszczonej wioski. Za nia bylo ostre podejscie, ktore wiodlo na cos, co wygladalo na przelecz, ale za nia byla rownina. Szlismy nia ok. 2 godzin. Sciezka momentami zanikala, ale w koncu dotarlismy do doliny, w ktorej pasly sie lamy, alpaki i owce. Byl juz wieczor i postanowilismy zostac na noc. Do Aquenty (pierwszego kempingu) bylo jeszcze kilka kilometrow, ale pasterz, ktory nas odwiedzil, powiedzial, ze jutro szybko tam dotrzemy.

Nastepnego dnia kontynuowalismy marsz dolina. Po dwoch godzinach okazalo sie, ze wcale nie jestesmy w Aquencie, ale zgodnie z mapa i GPS-em bylismy coraz blizej zrodel Amazonki. Machnelismy wiec reka na "obowiazkowe" miejsca noclegowe i szlismy dalej (mapa satelitarna z trasą z GPS-u).

W polowie dnia napotkalismy kolejnych pasterzy. Na poczatku jeden kazal nam isc w lewo, a drugi w prawo, ale w koncu zgodzili sie, ze mamy isc prosto ku widniejacej w oddali i groznie wygladajacej przeleczy. Ten kierunek zgadzal sie nawet ze wskazaniami GPS-u. Do wieczora doszlismy prawie do przeleczy, ale jej przekraczanie zostawilismy na nastepny dzien.

Rano, dosc szybko okazalo sie, ze przelecz jest tuz tuz, a do zrodel Amazonki zostaly trzy kilometry. Zostawilismy wiec plecaki i poszlimy bez obciazenia. Przelecz okazala sie latwa, trudno za to bylo znalezc poczatek Amazonki. Punkt, ktory mielismy w GPS-ie, lezal daleko w nastepnej dolinie, gdzie strumien Carhuasanta byl juz wyrazny. Jednak jego zrodlo lezalo duzo blizej.

Po godzinie marszu dotarlismy do skalnej sciany, spod ktorej saczyla sie woda. Wydawalo nam sie, ze to jest poczatek Amazonki, ale pamietalismy, ze najwieksza rzeka swiata wyplywa z jeziorka u stop wulkanu Mismi. Wdrapalismy sie wiec wyzej i - rzeczywiscie - dotarlismy do malej sadzawki, a w oddali wznosila sie biala gora. Bardzo sie cieszylismy, ale bylo juz zimno, wiec szybko zrobilismy kilka zdjec, nabralismy wody i wrocilismy do plecakow.

Kolejny dzien rozpoczelismy wczesnie. Szczyt, na ktory chcielismy zdobyc, wydawal sie byc blisko, ale chcielismy miec wiecej czasu, bo nie wiedzielismy, co nas czeka. Zastanawialismy sie, jaka droga isc. Poczatkowo planowalismy wejsc jeszcze raz na przelecz i grania dojsc w okolice szczytu. Od strony doliny i namiotu droge zagradzala bowiem 20-metrowa skalna sciana. Byla w niej jedna wyrwa z osypiskiem, ale podejscie nia byloby niebezpieczne i uciazliwe. Ostatecznie zdecydowalismy sie obejsc urwisko z lewej strony. Podejscie bylo tam po rumowisku skalnym - stromym, ale stabilnym.

Wspinaczka do granicy sniegu trwala dwie godziny. W dali widzielismy sciezke, ktora biegla z przeciwnej strony po zboczu, od ktorego dzielila nas mala dolina. Tam, gdzie my szlismy, nie bylo jednak zadnych sladow. Poruszalismy sie w iscie ksiezycowym krajobrazie - wszedzie bylo pelno kawalkow pumeksu i skal pochodzenia wulkanicznego. Przez wiekszosc czasu przeskakiwalismy z kamienia na kamien. Tylko ok. 10 metrow musielismy pokonac, uzywajac rak. W koncu ujrzelismy wierzcholek i doszlismy do sniegu.

Zalozylismy raki oraz stuptuty i poszlismy w gore. Pogoda zaczela sie psuc. Zrobilo sie pochmurno, zimno i zaczal padac snieg, choc wszedzie dookola swiecilo slonce. Staralismy sie isc szybko, co nie bylo latwe, bo zbocze bylo strome i od czasu do czasu zapadalismy sie w snieg. Po godzinie, ok. poludnia stanelismy na szczycie. Bylismy szczesliwi, ale zmieszani. Okazalo sie bowiem, ze za naszym wierzcholkiem sa dwa kolejne! Wszystkie trzy sa pozostaloscia krateru. Na oko wygladalo, ze sa podobnej wysokosci. Nie zdecydowalismy sie na nie wchodzic, bo oznaczaloby to ok. 3 kolejne godziny marszu. Dodatkowo podejscie bylo bardziej strome oraz po sniegu, a nasze buty juz przemakaly. Pogoda pogarszala sie, wiec zaczelismy powrot.

Droga do namiotu trwala dwie godziny. Poszlismy na skroty, schodzac wyrwa w scianie. Tym razem osypujace sie kamyszki byly nam na reke, bo zsuwalismy sie po nich krotkimi skokami. Do obozu dotarlismy ok. 14, ale ze wzgledu na kiepska pogode nie poszlismy dalej.

Nastepnego dnia wstalismy o wschodzie slonca i ruszylismy w droge powrotna. Znalismy szlak, ktory w wiekszosci wiodl w dol, wiec przed wieczorem dotarlismy do ruin. Moglismy nawet dojsc do Tuti, ale ze miejsce bylo urocze, spedzilismy w nim noc. Przed pojsciem spac obfotografowalismy gruntownie opuszczona wioske. Skladala sie z kilkudziesieciu dobrze zachowanych budynkow (w wiekszosci domow) oraz kosciola. Wejscia do wszystkich budowli byly zagrodzone kamiennymi murkami, ktorych przeskoczenie nie stanowilo problemu. Dziwilo nas, ze choc miejsce bylo bardzo ciekawe, nie bylo tam zadnego turysty, a przewodnik o wiosce milczal.

Wyprawe zakonczylismy nazajutrz po dojsciu do Tuti i dojechaniu do Chivay. Stamtad wyruszylismy do Kanionu Colca.

Nurtowalo nas jedno - czy weszlismy na najwyzszy wierzcholek Mismi? Po powrocie do Arequipy obeszlismy wiec agencje turystyczne, zadajac im to pytanie. Tylko w dwoch miejscach udzielono nam informacji, bo Mismi nie jest popularnym kierunkiem wycieczek. Na nasze szczescie w obydwu agencjach potwierdzono, ze "nasz" szczyt jest najwyzszy. Co wiecej, wszyscy wchodza na niego z drugiej strony. Pewnie nie bylismy pierwsi, ktorzy weszli na wulkan od wschodu, ale dla nas byla to nowa droga na Mismi.


skomentuj


Marcin, 2005-04-28 02:56:14
Rysunki w Nazca i Lima
Peru jest prawdopodobnie ostatnim panstwem, ktore odwiedzimy w Ameryce Poludniowej. Postanowilismy wiec od razu pojechac do Limy, by stamtad wracac. W drodze do stolicy Peru zatrzymalismy sie tylko w Nazca, by obejrzec slynne rysunki. Podroz od granicy peruwianskiej do Nazca trwala z przerwami ok. 30 godzin. W tym czasie zjechalismy z boliwijskich wyzyn (ok. 3500 m n.p.m.) do poziomu morza i przenieslismy sie w klimat pustynny.

W Nazca wiekszosc turystow zatrzymuje sie na jeden dzien i my zrobilismy podobnie. Przyjechalismy po poludniu i od razu zarezerwowalismy lot na nastepny dzien. Uprzedzono nas, bysmy nie jedli sniadania - i byla to dobra rada. Ogladanie rysunkow trwalo 40 minut. W tym czasie pilot zrobil kilkadziesiat nawrotow, by pokazac figury pasazerom siedzacym po obu stronach samolotu. Juz w polowie lotu ogarnely nas mdlosci, ale na szczescie worki foliowe okazaly sie niepotrzebne. Wycieczka kosztowala niemalo, ale bylo warto.

Do wieczornego autobusu mielismy po prostu powloczyc sie po miasteczku. Spotkalismy jednak Amerykanina peruwianskiego pochodzenia, ktory namowil nas na ogladanie 1500-letnich podziemnych akweduktu. Wycieczka byla ciekawa, ale poniewaz John zbyt mocno pociagal z woreczka foliowego wysokoprocentowy napoj i stal sie nieznosny, cichaczem opuscilismy go i do miasteczka wrocilismy sami.

Lima jest ladna, ale bardzo niebezpieczna. Juz w hotelu wreczono nam mape, zakreslono maly obszar i powiedziano, bo poza nim poruszac sie taksowkami. Nie zastosowalismy sie do tego zalecenia i w niektorych miejscach, szczegolnie gdy szlismy na dworzec, patrzono sie na nas dziwnie. Do Limy pojechalismy glownie po to, by kupic mape potrzebna do odwiedzenia zrodel Amazonki. Okazalo sie, ze nasza trasa lezy na granicy dwoch arkuszy. Wybralismy jeden, ktory - jak nam sie wydawalo - powinien zawierac wiekszosc trasy, a jej dalsza czesc dorysowalismy.

Reszte czasu spedzilismy na ogladaniu Limy. Miejscem, ktore najbardziej nam sie podbalo, byl kosciol sw. Franciszka. Wycieczka z przewodnikiem trwala ok. godziny. Najciekawsze byly biblioteka z ksiazkami z XVII wieku oraz katakumby, gdzie chowano mieszkancow Limy. Nastepnego dnia rano pojechalismy do Arequipy.


skomentuj


Marcin, 2005-04-11 18:43:09
La Paz i jezioro Titicaca
Osoba przylatujaca do stolicy Boliwii ma zwykle klopoty zwiazane z wysokoscia - miasto lezy bowiem na wysokosci ok. 3600 m n.p.m.. My jednak od poczatku pobytu w tym kraju przebywalismy wysoko, wiec choc dostawalismy zadyszki wedrujac po stromych uliczkach La Paz, objawow choroby wysokosciowej nie mielismy. Podczas trzydniowego pobytu w tym miescie turystow spotykalismy prawie tylko w okolicach straganow z pamiatkami. Sasiadowal on z targiem czarownic. Na ich stoiskach uwage przyciagaly plody lam. Jedna z "wiedzm" wytlumaczyla nam, ze zapewniaja one pomyslne wybudowanie domu.

Z La Paz pojechalismy na jednodniowa wycieczke do Tiwanaku. Odkryto tam kompleks ceremonialny bardzo bogatej kultury prekolumbijskiej. Na poczatku zwiedzilismy bardzo ciekawe muzeum. Znajdowaly sie w nim posagi, rekonstrukcja murow i przedmioty codziennego uzytku znalezione w Tiwanaku. Sam budynek surowym wystrojem doskonale nawiazuje do ruin. Z pobudzonymi apetytami udalismy sie na zwiedzanie fragmentu kompleksu znajdujacego sie pod golym niebem. Niestety, rozczarowalismy sie. Dla turystow zostawiono bardzo malo, a wiekszosc ciekawych eksponatow powedrowala do roznych muzeow.

Ostatnim miejscem, ktore odwiedzilismy w Boliwii, bylo jezioro Titicaca i Isla del Sol. Z wyspa zwiazana jedna z legend o powstaniu Inkow. Po przybyciu na miejsce czekala nas ostra wspinaczka po kamiennych schodach z czasow inkaskich. Potem bylo lepiej - znalezlismy najtanszy nocleg podczas naszego pobytu w Ameryce Poludniowej. Nie wszystkie kwatery mialy tak atrakcyjne ceny. W pierwszym hotelu, do ktorego trafilismy, zaproponowano nam pokoj za 30 boliwianow. Gdy ja szukalem czegos tanszego, Gosia byla swiadkiem, jak ten sam pokoj zostal wynajety zachodnim turystom za cene 40 boliwianow. Wlascicielka hotelu umiala widocznie rozpoznac, kto jest w stanie zaplacic wiecej. Pobyt na Isla del Sol poswiecilismy glownie na odwiedziny ruin znajdujace sie na drugim koncu wyspy.


skomentuj


Marcin, 2005-04-06 01:32:18
Swieta w Boliwii
Po wycieczce, ktora zakonczyla sie w Wielki Czwartek w Uyunii, wiekszosc tustystow pojechala dalej. My zostalismy, bo chcielismy zobaczyc droge krzyzowa, ktora - jak sadzilismy - w mniejszej miejscowosci bedzie ciekawsza.

Nie zawiedlismy sie. Od godziny 14 przed kosciolem zaczeli gromadzic sie wierni i gapie. Stanelo tam tez wojsko (orkiestra i kompania z bronia), ktore wczesniej z wielka gala przemaszerowalo przez miasto. Zbieraly sie tez delegacje szkol. Wszyscy uformowali kolumne, na czele ktorej szly dzieci z kolatkami, a za nimi niesiono trumne z Jezusem, Jezusa na tronie, krzyz oraz figury swietych. Cala droga krzyzowa trwala prawie 3 godziny. Nas najbardziej zdziwilo to, ze podczas pochodu ludzie jedli, a po nim udali sie na frytki z parowka.

Wielka Sobote spedzilismy w drodze do Sucre. Nastepnego dnia wczesnie rano udalismy sie na miasto. Chcielismy obejrzec slady dinozaurow, ale Dino Track nie przyjechal. Poza tym miasto wygladalo prawie normalnie - pracowaly sklepy i restauracje, na ulicach bylo pelno ludzi. Tylko przed kosciolem cos sie dzialo - rano widzielismy mezczyzn rzucajacych jajka na mur swiatyni.

My dzien spedzilismy na zwiedzaniu miasta. Czesto jest ono nazywane Bialym Miastem, bo wiekszosc budynkow w centrum ma wlasnie ten kolor. Sucre jest bardzo ladne z wieloma pieknymi kolonialnymi budowlami. Swiatecznym akcentem z naszej strony byl czekoladowy zajaczek, ktorego zjedlismy w okolicach obiadu.

Wieczor spedzilismy kulturalnie. Wypatrzylismy plakat reklamujacy koncert w domu kultury. Poniewaz byl za darmo, nie moglismy przepuscic takiej okazji. Myslelismy, ze przyjdzie malo ludzi, a tymczasem Casa de La Cultura pekala w szwach. Zabawa byla przednia, a zespol gral bardzo dobrze.

W Lany Poniedzialek moglismy wreszcie obejrzec tropy dinozaurow. 12 km za miastem jest kopalnia cementu, w ktorym znajduja sie slady lap (?) chyba 5 gatunkow prehistorycznych gadow. Odciski sa na prawie pionowej, 20-metrowej scianie. Na poczatku dziwilo nas, po co i jak dinozaury wdrapywaly sie tak wysoko. Pani przewodnik wyjasnila, ze gady chodzily po plaskim brzegu jeziora, a ruchy tektoniczne ustawily go w pozycji, w ktorej znajduje sie on obecnie. Po powrocie z wycieczki pojechalismy do Potosi.

W Boliwii nie obchodzi sie Lanego Poniedzialku, ale chyba z uwagi na nas Natura postanowila go zafundowac. Gdy dojezdzalismy do miasta zachmurzylo sie i zaczela sie ulewa z gradem. Do hotelu dotarlismy przemoczeni i zmarznieci. Nastepnego dnia rano swiecilo jednak slonce i dobra pogode postanowilismy wykorzystac, udajac sie na wycieczke do cieplych zrodel. W jeziorku o temperaturze 36 stopni kapalismy sie przez kilka godzin. Oprocz nas byl tam tylko pan sprzedajacy bilety - bardzo nas to dziwilo, bo miejsce bylo urocze. Wieczorem, gdy bylismy juz w miescie, znowu bylo oberwanie chmury.

Kolejnego dnia rano slonca takze nie bylo, ale nie przejmowalismy sie tym, bo w planie mielismy wizyte pod ziemia w kopalni srebra. My wczesniej widzielismy kopalnie w Wieliczce i trudno te dwa miejsca porownac. W Potosi panuja prawie sredniowieczne warunki. Chodniki nie sa niczym zabezpieczone, brak jest tez jakiegokolwiek oswietlenia, czesto trzeba poruszac sie na kolanach. Miedzy poziomami przechodzi sie po chybotliwych drabinach, wdrapuje sie po kamieniach lub spuszcza po linie. Czasem na srodku chodnika jest dziura, prowadzaca nizej. U nas inspekcja BHP nie tylko nie wpuscilaby tam wycieczek, ale natychmiast zamknela kopalnie.

Zwiedzajac kopalnie, czesto przechodzilismy obok pracujacych ludzi. Ich zarobek zalezy od tego, co wydobeda. Wyjatkiem sa gornicy, ktorzy wysadzaja skale na przodzie chodnika. Przez cala zmiane (6 godzin) nic nie jedza, tylko pija wode i zuja liscie koki. Przed odjazdem do La Paz zwiedzilismy jeszcze miasto - takze pelne ladnych kolonialnych budynkow.


skomentuj


Wiecej relacji w archiwum.

Archiwum

grudzień 2005 (3)
listopad 2005 (5)
październik 2005 (2)
wrzesień 2005 (5)
sierpień 2005 (2)
lipiec 2005 (2)
czerwiec 2005 (3)
maj 2005 (6)
kwiecień 2005 (4)
marzec 2005 (6)
luty 2005 (8)
styczeń 2005 (4)